Miasto znałam już prawie na wylot, ale przyszedł czas poznania Starego. Jego przyzwyczajeń, charakteru, codzienności. Zamieszkanie razem z facetem to wielki krok. W dodatku ten odbyć się miał ponad 3 tysiące kilometrów z dala od domu, na innym kontynencie..

~ mały throwback

Zaczęłam kolejny rozdział swojego życia w kraju na styku Afryki i Europy. W kraju tak różnorodnym, że aż ciężko go opisać w kilku słowach. Często dostaje wiadomości czy się nie bałam? Nie, w sumie ani trochę. Wiedziałam, że jeśli chcę by ten związek miał realną szansę się udać to muszę tak postąpić. Maroko jako kraj też już zdążyłam lekko poznać, więc wiedziałam czego mogę się spodziewać i na co sobie pozwalać, ale.. cofnijmy się trochę – trzeba zrozumieć czemu facet, dla którego rzuciłam dobre życie w Polsce, był tego wszystkiego wart.

find a good guy, they said

Spotykałam się w życiu z różnymi osobowościami. Był aktor, muzycy, artyści, kilku surferów i żądnych przygód gości. Był też wojskowy, który złamał mi serce oraz informatyk, który na każdej randce opowiadał mi o niebie. Byli niegrzeczni chłopcy, jak i ci zbyt spokojni, ułożeni oraz nudni. Ogólnie w życiu lubiłam otaczać się facetami, bo z kobietami nigdy jakoś do końca nie umiałam się dogadać (za dużo zbędnych dram).

Wszystkie moje związki miały jeden mianownik, był nim ograniczona nierozgarnięta blondynka. Lata zajęło mi zrozumienie, że dopiero gdy pobędę SAMA to dowiem się czego potrzebuję i przestanę spełniać czyjeś oczekiwania. Musiałam najpierw pokochać siebie.

Miałam dość ciągłego dopasowywania się, a przez to rezygnacji z siebie. Wtedy zamieszkałam sama i wyruszyłam w podróż nie tylko mentalną. Przez ostatnie trzy lata rozhulałam się i napięłam swój grafik do granic możliwości: podróż-praca-podróż-praca-dom-podróż-praca-podróż. Byłam w biegu, ale to było coś czego chciałam oraz potrzebowałam.

sklepowy boj

Wtedy w najlepszym momencie mojego życia pojawił się On. Przyszedł z zaskoczenia i zawładnął moim światem. Był odzwierciedleniem wszystkich moich oczekiwań, więc tak trudno było mi przejść koło Niego obojętnie.

Spełniał wszystkie wytyczne postawione w mojej głowie, a do tego był dojrzałym ogarniętym mężczyzną, który doskonale wiedział czego chce. Imponował mi.

~ ten Arab zrobi Ci krzywdę zobaczysz!

Tuż przed wyjazdem usłyszałam od dość bliskiej mi wtedy osoby, że robię błąd. W głowie przez cały pierwszy tydzień mieszkania razem miałam te charakterystyczne słowa:

“Nie chcę nic mówić, ale on Cię przywiąże do łóżka, ukradnie paszport, zabierze pieniądze i skrzywdzi. Obyś nie dzwoniła później z płaczem, bo ja do Afryki lecieć ratować Cię nie będę.”

W sumie to z płaczem dzwoniłam raz. Do mamy na koniec lipca, oznajmiając radośnie, że się zaręczyłam (ale o tym później). Przez te słowa jednak jakby sama z siebie napędzałam chore sprawdzanie i testy, czy aby na pewno ten gość z którym dziele cztery ściany jest porządnym facetem. A jednak..

Trafił mi się typ, który nie chciał mnie ograniczać i trzymać w domu. Chciał ze mną wychodzić, jeździć, zwiedzać. Myślę nawet, że trochę się mną chwalił, ale ciii.. On się nigdy do tego nie przyzna. Dodatkowo nie chciał zrobić ze mnie typowej kury domowej, wręcz przeciwnie chciał bym rozwijała się zawodowo i dawał mi ogrom przestrzeni, której potrzebuję.

Trafił mi się muzykalny surfer z południa Maroka, który przez swój wojskowy rygor trzymał mnie w ryzach. Oboje kochamy tworzyć sztukę, oglądać gwiazdy i słuchać szumu fal. Mam wrażenie, że Stary ma w sobie trochę z każdego mojego byłego, a w dodatku ma ten swój luz i uśmiech przez który miękną mi nogi.

Niedługo minie dwa lata naszej znajomości, a mam wrażenie iż do tej pory to tylko ja robiłam mu czasem przykrość awanturując się o głupoty. Grunt to jednak być otwartym na wszelkie różnice międzykulturowe, dużo rozmawiać, a na koniec dnia usiąść i wyżalić się. Tak by spać pójść zawsze w zgodzie.

~ hot hot hooooot

Teraz skoro wiecie co tknęło mnie do takiej zmiany to możemy wrócić do samego tematu przeprowadzki i próby układania sobie życia. Wjechałam na wizie turystycznej (90dni). Wiedziałam, że zostanę tylko do któregoś sierpnia z powodów zawodowych, więc załatwianie dłuższych pozwoleń było zbędne.

Lipiec z reguły jest dość upalnym miesiącem w Maroku. Koło 50 stopni w środkowej części kraju i najczęściej pomiędzy 35 a 45 na wybrzeżu. Tu znad oceanu wieje bryza, więc jest milej.

kobiecy strój to tradycyjna Melhfa Sahrawi

Dopasowanie się do tych temperatur przyjęłam o dziwo lepiej niż myślałam. Może dlatego, że od zawsze byłam fanką tropików. Lubię wygrzewać się na słoneczku, a w południe najgorszego gorąca i tak dnie spędzałam na pracy w domu.

Marokański letni styl bycia bardzo mocno przypominał mi ten dobrze znany hiszpański – nikt się nie śpieszy, wszyscy mają czas, sklepy zmieniają godziny otwarcia, a w środku dnia jest moment sjesty. Tylko w królestwie flamenco zapija się dnie słodką sangrią, a tu po prostu chodzi się na plażę i szuka cienia.

~ Parasolo Parawaning

Wielu śmieje się z “polaczków cebulaczków”, którzy na całym wybrzeżu w wakacje rozstawiają parawany. Choć sama takowego nie mam, to nawet moi rodzice są ich wielkimi fanami. Można się odgrodzić, poczuć lekką prywatność i trzymać wszystkie swoje rzeczy w jednym miejscu.

Nawet nie wiecie jak uśmiechnęłam się w duchu, gdy na plaży w Agadirze też zauważyłam podobny trend. Tutaj jednak nie było wbitych patyków połączonych materiałem, a PARASOLE dookoła których przyczepione były chusty.

Dzięki zbudowaniu takiego “domku” można było uzyskać choć skrawek szarości. Muzułmanki na plaży najczęściej nie rozbierają się ze swoich długich szat i okryć głowy, dlatego cień ten jest jak wybawienie przed palącym słońcem.

~ dziewiczy miesiąc

Nasze mieszkanie stało się jedynie bazą wypadową oraz przestrzenią do pracy. Nie umiałam usiedzieć w miejscu. Mając z tyłu głowy, że za miesiąc muszę na chwilę wrócić do Polski, chciałam ten czas razem wykorzystać maksymalnie. W tygodniu zawsze pracowałam ponad program by móc już w piątek zrobić sobie wolne i wyjechać na weekend za miasto.

Wstawałam bladym świtem, od razu siadałam do komputera i pielęgnowałam swój pracoholizm. Przerwę robiłam gdy wstawał po kilku godzinach Stary, byśmy mogli zjeść śniadanie. Wspólne jedzenie w Maroku to jak rytuał, którego nie powinno się lekceważyć. Omlet stał się naszą poranną tradycją, tak samo jak delektowanie się miętową herbatką oraz naleśnikami z semoliny w południe.

msemen & atay na3na3

Później siadałam stukać cyferki dalej, a on wychodził załatwiać swoje biznesy. Gdy wracał to najczęściej był już jakiś plan na wyjście: obiad na mieście, wyjazd do Taghazout, zakupy na Souk’u bądź po prostu przejście się bulwarem o zachodzie słońca. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, a wciąż było jakby za mało.

Wtedy miałam wrażenie, że moim jedynym utrapieniem były rozszalałe dzieci na dzielnicy, które krzyczały pod moim oknem bawiąc się radośnie do późnych godzin nocnych nie dając mi spać. Zapomniałam o barierze językowej, a ludzie stali się coraz milsi. Widząc mnie w obliczu codzienności przestali traktować jak turystkę, odpowiadali Salam Alejkum na ulicy i pomagali nosić zakupy.

~ siostrzana wizyta

Z początku naszego mieszkania nie planowaliśmy żadnego zapoznawania się z rodziną. Chcieliśmy odłożyć ten cały proces lekko “na potem”, chcąc skupić się na dogłębnym poznaniu siebie nawzajem. Ja nie nalegałam, bo wiedziałam ze przyjęcie europejskiej chrześcijanki do tradycyjnego muzułmańskiego domu to delikatny temat. On za to nie naciskał, dając mi swobodę i poczucie komfortu.

Wszystko zmieniła wizyta Jego siostry, której popsuł się samochód w okolicy naszego mieszkania. Zdecydowała bez zapowiedzi wpaść do mnie na herbatkę, akurat jak Starego nie było, i poczekać na spokojnie aż przyjedzie pomoc. Nie wiem czy nie był to swego rodzaju pretekst ku temu by mnie zobaczyć, ale to miłe. Wizyta pełna ściskania się i wymiany uśmiechów.

Pierwszy kontakt z europejską dziewczyną brata, sami rozumiecie. Musiałam zrobić dobre wrażenie choć nie mówię po francusku, a ona tylko trochę po angielsku. Jednak jakoś znalazłyśmy tą nić porozumienia i zostałam zmuszona do pojawienia się na rodzinnym obiedzie w domu mego wybranka.

Nie pragnęłam już na pierwszym spotkaniu planować ślubu, jednak poznanie się z rodziną to był krok ku wspólnej przyszłości. Nie umiałabym żyć ze świadomością bycia od nich daleko i poczucia braku akceptacji. Wybrałam dzień, zadzwoniliśmy że przyjedziemy i stało się. Ubrałam sukienkę, która pozakrywała wszystkie tatuaże i kupiłam też kilka słodkości do kawy na deser. On mówił, że to zbędne, a ja nie potrafiłabym przyjść do kogoś z pustymi rękoma (mazurskie standardy).

Na wstępie zostałam wyściskana przez Marokańską Mamę, a później ucałowałam dłoń Ojcu w geście okazania szacunku. Dokładnie tak samo jak zrobiły wszystkie siostry Starego. Wtedy obmyto mi ręce i zaproszono do jednego stołu. Czułam się jakbym była tam stałym bywalcem, a nie dopiero co nowo poznaną nieznajomą. Choć podano mi do jedzenia sztućce postanowiłam spróbować pierwszy raz jeść palcami, a moją nauczycielką stała się dziesięcioletnia siostrzenica mojego Marokańczyka.

~zwiedzający lokals

Celebrowaliśmy momenty razem. Dużo dał nam wspólny wyjazdy na 3 dni na plaże Legzira*, podczas którego totalnie oderwaliśmy się od codzienności i odpoczęliśmy.

*o tym miejscu pojawi się oddzielny wpis z praktycznymi poradami

Stary jest rozrywkowym typem, którego zawsze wszędzie pełno, ale dopiero ze mną zaczął zwiedzać swój kraj. Poznał tą inną stronę Maroka. Bez problemu namawiałam Go na coraz to nowe przygody i łapanie stopa, gdy w pobliżu zabrakło taxi.

ulubiona miejscówka

W ostatnim tygodniu chcieliśmy odwiedzić wszystkie plaże Zatoki Agadirskiej. Rzuciłam mu wyzwanie, że znajdę plażę lepszą niż ta Jego ulubiona przy skale zaraz za Taghazout. Oczywiście poległam. Prze cały dzień jak przemierzaliśmy kilometry wzdłuż wybrzeża to ani słowem się do mnie nie odezwał, tylko obserwował i komentował moje zachowanie z grymasem na twarzy. Myślałam, że jest zły albo co gorsza chce zakończyć ten związek (dzień wcześniej lekko się pokłóciliśmy).

~ bye bye freedom

Wróciliśmy do mieszkania i odwołaliśmy wyjazd do Essaouiry. Źle się czułam w takim klimacie Jego cichych dni. W dodatku babskie dni musiałam jakoś leczyć, więc po prysznicu wzięłam chipsy, czekoladę, włączyłam TV i położyłam się do łóżka. Leciał jakiś typowy Bollywood, w którym akurat dziewczyna z Indii tłumaczyła rodzinie iż zrywa z tradycją i poślubi Amerykanina.

Zaśmiałam się do Starego : “Popatrz, to trochę jak u Nas!”
Spojrzałam w Jego stronę by zobaczyć reakcję, a On wyjął z kieszeni małe pudełeczko. Klęknął przede mną i spytał czy nie chciałabym być Jego żoną.

Chips momentalnie wypadł mi z buzi, czekolada spadła na ziemię, a jedyna co mogłam z siebie wydusić to ” Proszę, nie żartuj sobie ze mnie”. Jeszcze kilka dni wcześniej rozmawialiśmy, że ślub i my to raczej nie ta bajka, a teraz wyskakuje mi z pierścionkiem.

czarne serce stało się naszym znakiem

Jednak On nie żartował, był całkiem poważny i oczekiwał odpowiedzi. Nie chciał puszczać mnie z powrotem do Polski wiedząc, że nie zapuszczę tu trwałych korzeni..