Wiele osób podglądających mnie w mediach społecznościowych, czy ogólnie nie znających mojego schematu dnia, mówi czasem o moim życiu per idealne. Nie musiałam rezygnować z pracy przeprowadzając się do Maroka, a teraz łącze pomiędzy różnymi aktywnościami dnia rozwój firmy wraz z etatem w korporacji. W sumie, jeśli ktoś obserwuje mnie raptem przez kilka minut dziennie podglądając najczęściej tylko urywki szczęśliwych chwil.. może i mieć taki pogląd na sprawy. Jednak czy takie życie jest idealne? Czy faktycznie wszystko można ze sobą łatwo połączyć?

Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż każdy z nas jest inny. Co za tym idzie, będzie odbierać wiele rzeczy w różnym stopniu natężenia. Dla jednej osoby zajmowanie się domem to zajęcie wystarczające, dla innej prowadzenie kilku firm jednocześnie nie jest wyzwaniem. Myślę, że to czy prowadzenie działalności, będąc jednocześnie zatrudnionym na etacie, jest czymś łatwym i prostym do pogodzenia, w dużej mierze zależy od naszych zdolności i samej pracy. Warunkują to cechy charakteru takie jak samozaparcie, dążenie do spełnienia, narzucanie sobie nowych wyzwań. Tuż obok także umiejętności nabyte, jak dobra organizacja czasu, priorytetyzacja czy umiejętność pracy z kilkoma rzeczami jednocześnie. W końcu człowiek się nie rozdwoi, a bywa, że mając te dwa zajęcia trzeba jakoś dzielić czas bez przymusu wyboru co jest ważniejsze. To trudna sztuka, której ja nauczyłam się dopiero z czasem. Natomiast jeśli uda nam się połączyć te dwie kwestie ze sobą, to przestrzeń na rozwój pasji zawsze się znajdzie. Nic kosztem reszty, wszystko we współpracy.

By jednak odpowiedzieć precyzyjniej na tytułowe pytanie, zagłębimy się w szczegóły..

Praca to coś bez czego nie wyobrażam sobie życia. Swego czasu, myślałam nawet, że jestem pracoholiczką, bo ciągle goniłam za nowym zajęciem i długo bez jakiejkolwiek pracy nie mogłam żyć. Pracuje na etacie od ostatniego roku studiów, choć wcześniej były i prace sezonowe czy dorywcze. Dodatkowe zajęcia są dla mnie czymś naturalnym. Lubię bowiem rozwijać się w różnych interesujących mnie dziedzinach, tak samo mocno, jak kocham podróże i relaks. Stąd myślę, że pomysł nad zmonetyzowaniem pasji był jak naturalna kolej rzeczy. Uwierzyłam w siebie i swoje możliwości. W końcu żyjemy w czasach, gdzie prawie w każdym medium ktoś zachęca do zakładania marek osobistych czy małych firm. Pojawia się trend, że lepiej robić na swoim, niżeli pod kogoś. Czy jest to dobre myślenie? Kłóciłabym się. Nie każdy jest stworzony do bycia liderem, tak samo jak nie zawsze odnajdziemy się w roli szefa swojego własnego życia. Są osoby, które wolą iść na etat, mieć płacone odgórnie składki czy podatki z pensji. Zwyczajnie wolą nie martwić się niczym, zrobić swoją pracę, dostać godziwe wynagrodzenie i skupić się na innych rzeczach. Mam takich znajomych i czasem im zazdroszczę, że mogą po pracy po prostu zrobić coś dla siebie bez wyrzucania sobie win. Wychodzą z biura w Gdyni, gdzie moja firma ma siedzibę, równo o 16. Zamykają laptop i bum, zaczyna się życie.. spotkania, rozrywka, uciechy małe i duże, aż do następnego dnia rano mogą zwyczajnie odpocząć od pracy. Tymczasem ja tak nie mam, już od jakiegoś czasu mimo pracy zdalnej, raczej nigdy nie kończę w punkt jak powinnam tylko zostaje po godzinach, bo oczekuje od siebie więcej, a i innych przyzwyczaiłam do tego wyższego poziomu. Poza tym biorąc wzięłam na siebie także kreacje marki własnej, a to jak praca 24 godziny na dobę w nieustająco zmieniającym się środowisku.

Przy gdybaniu czy lepsza jest działalność czy zatrudnienie u kogoś też często pojawia się argument możliwego zwolnienia. Prawdą jest, że nie mam wpływu na to, czy szef firmy, gdzie pracujemy, nie przyjdzie do nas z listem o wydaleniu. Tymczasem, nie mamy też pewności jak rozwinie się nasza działalności, kiedy i czy zaczniemy na niej zarabiać. Firmy też potrafią upaść z dnia na dzień, zwłaszcza w takich czasach jak pandemia czy szalejąca inflacja. Gospodarka nie jest stabilna i ciężko jest przewidzieć jak będzie wszystko jutro wyglądać.

Wracając wszakże do mnie i przykładu połączenia etatu z działalnością. To nie było planowane, a już z pewnością, nie dobrze przemyślane. W pewnym momencie po prostu zaryzykowałam. Z początku zaczęło się od sprzedaży malowanych przeze mnie obrazów z mandalami oraz kolorowych abstrakcji. Chciałam sobie dorobić na tym, co robiłam w wolnych chwilach od dłuższego czasu. Bez presji tworzyłam kolejne orientalne kwiaty, bo to było jedno z najlepszych zajęć na odstresowanie oraz uspokojenie natłoku myśli. Nigdy nie rozwinęłam jednak tej aktywności w prawdziwy biznes. Skorzystałam z opcji braku przymusu rejestracji, prowadząc działalność niezarejestrowaną. Tymczasem, po którymś przyjeździe z Polski do Maroka, temat coraz częściej w rozmowach z ludźmi schodził na zapytania o tamtejsze lokalne rękodzieła. Prawie od początku jak tam byłam zaczęłam też pasjonować się zwyczajami i kulturą tego kraju. Stąd wziął się pomysł na założenie strony i pisanie bloga. O ciekawostkach, o związku mieszanym, o podobieństwach czy różnicach tego marokańskiego świata do naszego, polskiego. Dzięki tej stronie zaczęłam łaknąć więcej, a i mogłam wziąć udział w wielu fajnych projektach oraz inicjatywach. Moje zdjęcia trafiły też do magazynu lotniskowego w Krakowie jako promocja Agadiru, regionu w którym zamieszkałam.

Wraz z pisaniem postów oraz artykułów zaczęły pojawiać się setki pytań od czytelników i osób zainteresowanych Marokiem, a ja szukałam odpowiedzi wśród rodziny męża oraz marokańskich społeczności.

Tak trafiłam na historię mamy mojego wybranka, która tkała dywany berberyjskie w młodości by wspomóc utrzymanie rodziny i dumnie reprezentować przekazane jej rodzinne tradycje. Później, gdy zaczęłam grzebać, dotarłam także do wszelkiej maści innych rękodzielników. Już wtedy w głowie powstał pomysł nad stworzeniem internetowego sklepu marokańskiego, jednakże traktowałam to tylko jak fantazje. Myślałam o tym jak o zwieńczeniu moich wewnętrznych ciągot i miłości kierowanej w stronę ręcznie tkanych dywanów czy malowanej ceramiki. Kulminacyjnym punktem, w którym zdecydowałam się na założenie jednoosobowej działalności gospodarczej była pandemia. Podczas której, chcieliśmy wraz z moim mężem Marokańczykiem, pomóc lokalnym rzemieślnikom przetrwać kryzys wywołany zamknięciem granic oraz zastopowaniem turystyki. A także coraz mocniej patrzyliśmy na swój własny komfort życia. Musieliśmy przeprowadzić się bowiem do Polski na jakiś czas, bo to tu planowaliśmy ślub kościelny, a i ja starałam się o awans zawodowy, jednocześnie nie tracąc z tego marokańskiego życia.

marokańskie wesele
zdjęcie z naszego wesela w Polsce – pośród marokańskiego rękodzieła
Z początku nie myślałam jak pogodzę działalność z pracą na etacie, a tym bardziej, jak dodam do tego podróżowanie i przebywanie co miesiąc poza domem.

Choć tu warto zaznaczyć, pracuje w firmie, która pozwala mi na pracę zdalną oraz bardzo elastyczny grafik. Stąd też nie miałam wcześniej problemów będąc cały czas w podróży. Wyrobiłam sobie przez lata pozycje, dość wygodną, dzięki której połączenie działalności i etatu może według mnie mieć w ogóle rację bytu. Gdybym miała przykładowo pracować według jakiegoś odgórnie narzuconego twardego harmonogramu, jak większość osób, to myślę, że mogłabym nie dać rady. Nie zapominajmy, że jestem również taką klasyczną kobietą, która też dba o dom czy rodzinne życie. A teraz, gdy pomyślę nad tym wszystkim, to mogę tylko napisać dwa słowa – stało się. Nie wiem do końca jak, nie pamiętam nawet dokładnie kiedy, ale zaczęłam spisywać biznesplan. Jestem magistrem zarządzania, więc tego typu papierkowe rzeczy wiem jak zrobić i lubię je robić. Rozłożyłam sobie biznes na kartce papieru, wraz z rozpisanymi po kolei krokami. Bowiem tych było sporo. Jeśli ktoś myśli, że Polska to biurokratyczny koszmar, to zapraszam do Maroka. Kraju, gdzie często wiele rzeczy się wzajemnie wyklucza, a i najczęściej nie załatwi się niczego bez płacenia po kątach kilku osobom po drodze. A musisz wiedzieć, że cholernie nie jestem fanką korupcji, zatem w przypadku zakładania firmy i zdobywania kolejnych papierków wszystko zajęło jeszcze więcej czasu.

Początek działalności to był bardzo intensywny czas.

Pracowałam na etacie, jak już wspomniałam, próbując wtedy zmieniać także stanowisko pracy i starając się o awans. Zdiagnozowano mnie też kilka miesięcy przed, jako osobę chorą na depresję i nerwicę lękową. Zatem zarówno życie biznesowe, jak i to prywatne, były totalnym chaosem. Każdy chyba wie jak ciężko się skupić, gdy coś zaburza nasz wewnętrzny spokój. Nawet tak ukochane przeze mnie podróże zagraniczne, straciły dla mnie wtedy sens. Nie umiałam się z niczego cieszyć, nic nie było ważne, a ogólnie przebywanie w moim otoczeniu to było jak samobiczowanie się momentami. Jednak o biznesie myślałam od początku dość trzeźwo. Wiedziałam, że nie chcę odchodzić ze swojej obecnej firmy, porzucając całą ścieżkę zawodowej kariery na rzecz sklepu, który dopiero powstawał. Firmy za którą ciągnął się pomysł i idea, ale brak było konkretnych działań. Jestem realistką i marzycielką zarazem. Choć może określenie wizjonerka brzmi tu lepiej. Rozpoczęcie pracy nad swoją własną firmą to szereg rzeczy, które trzeba stworzyć. Biznesplan jest tylko zarysem działań, natomiast trzeba udać się do prawnika by zweryfikować legalność biznesu, znaleźć księgową, zainwestować w odpowiednie programy czy zabezpieczenia. A to często tylko czubek góry lodowej, bo później pojawiają się jeszcze kwestie importowo-eksportowe, rejestr BDO czy inne bardzo przyziemne polskie rzeczy w przeróżnych ministerstwach. Pewnie nie wiecie, że od działalności na FB czy Instagramie sklepy odprowadzają VAT europejski co? Ja też nie wiedziałam, dopóki nie zaczęłam się tam promować. Także, cała sterta pracy czeka na nas też w niewidocznym na pierwszy rzut oka miejscu. Początkowo to była sielanka, bo byliśmy z moim mężem tak zmotywowani, że chyba ciężko nas było wyprowadzić z dobrego nastroju. Niemniej, tworzenie i nadzorowanie całej logistycznej siatki między Polską a Marokiem nie należy do prostych zadań i nie zliczę ile razy chciałam firmę zamknąć. Tak samo trudny jest marketing, planowanie ruchu w mediach społecznościowych, wszelkie badania konkurencji czy oszacowywanie budżetu i wyszukiwanie potencjalnych współprac. Zwłaszcza, jeśli wchodzimy w działalność, którą trzeba dopasowywać pod naprawdę szybko zmieniające się internetowe trendy czy modę. Laikiem w tym temacie nie jestem, bo znaczna część moich studiów i zainteresować wokół tego krąży, niemniej proste to nie jest. Łatwo można wpaść w rutynę, taką przykrą, z pomocą której zaczyna się wątpić w powodzenia swojego sukcesu. To też przekłada się w dużej mierze na inne rzeczy w ciągu dnia. Praca na etacie ubolewa, jeśli naszą głowę zaprzątają problemy z działalności i vice versa. Rozgoryczenie dość szybko pojawia się też w sferze prywatnej, są zgrzyty i kłótnie o byle co. A i nie wspominam tu celowo mocniej o pasjach czy relaksie, bo tego czasu wolnego to praktycznie nie ma na początku zakładania firmy. Wyjeżdżając na jakikolwiek urlop prócz plecaka podróżnego na barki zakładałam wtedy często też ciężar niespełnionych aspiracji biznesowych. Zarzucając sobie, że jednak nie jestem taka dobra jak myślałam, a i sam sklep Warda Souk mógłby być lepszy.

sprzedawca w jednym ze sklepików w medynie
Kluczową umiejętnością jest wyznaczanie sobie i innym, potencjalnym klientom czy współpracownikom, granic.

Należy być miłym, niemniej nie można dać się zdominować. Dla przykładu ja jestem fanką pracy w blokach czasowych. Tydzień dziele sobie nie tyle co na dni, a na segmenty pracy. A poszczególne dni w kalendarzu zapełniam konkretnymi zadaniami. Poniedziałek jest u mnie dniem z inspiracjami, we wtorki pracują nad stronę i oprawą graficzną, a w piątki patrzę na statystyki. Są też bloki godzinowe, bo zauważyłam, że z rana wolę zająć się ciężkimi problemami, a wieczorem kreatywnymi zajęciami. Odpowiednio kolejne inne dni czy czas mam zarezerwowane na dalsze prace i organizację. A w tym wszystkim pomaga mi Trello i inne tego typu organizery.

Na zapytania klientów nie odpowiadam w weekendy, bo choć jesteśmy sklepem internetowym i zamawiać można o każdej porze dnia i nocy, to jednak, ja nadal jestem tylko człowiekiem. Ustawiliśmy sobie zatem w sklepie godziny otwarcie, wyznaczające działanie biura obsługi klienta. Wierzę, że każdemu należy się odrobina czasu wolnego poza pracą, więc na wszystkie wiadomości, które wpłynęły podczas przysłowiowego zamknięcia sklepu, odpisuje następnego dnia roboczego. Klient może i lubi przeglądać nasze produkty o drugiej w nocy w niedzielę albo dzwonić do mnie o szóstej rano w sobotę, ale ja mam prawo wtedy odsypiać. Wyznaczenie ram naprawdę potrafi działać cuda. Sprecyzowane granice pozwoliły mi też odzyskać trochę czasu na prywatne życie i tak ukochane przeze mnie wyjazdy. Gdy opracowałam system obsługi wszystkiego, bez złości mogłam wykupić sobie bilet do Włoch czy Hiszpanii i podczas wyjazdu cieszyć się nowymi miejscami, a nie martwić o biznes, który niby stoi w miejscu. Mogłam po prostu wrzucić na luz. Znalazłam też przestrzeń na to by wrócić na swoją stronę mbelively.com i pisać tu ciut więcej dla Ciebie znów o Maroku. Stworzyłam listę tematów, spojrzałam na swoje relacje zdjęciowe i wiem, że ten portal czasy świetności ma dopiero przed sobą.

Sklep Warda Souk niedługo będzie mieć dwa lata i jest nadal raczkującym dzieckiem, które wymaga ode mnie nieustannej pracy.

Na etacie obecnie pracuję zazwyczaj więcej niż osiem godzin. Weekendy rzadko kiedy są wolne i mogę je poświecić na relaks. To takie blaski pracy na swój rachunek. Nie ma dnia wolnego, chyba, że naprawdę poważnie człowiek się rozchoruje. Zawsze jest coś do zrobienia, wprowadzenia lub ulepszenia. Trzeba śledzić zmieniające się prawo podatkowe, importowe czy sprzedażowe restrykcje. Bez budżetu na start liczącego kilkadziesiąt tysięcy złotych, nie ma też co myśleć, że ktoś za nas postawi wszystko na nogi. Jest prawie ciągle intensywnie, zwłaszcza jeśli musimy liczyć tylko na siebie i swoje możliwości od początku do końca. Dni potrafią strasznie szybko uciekać, a Ty pracując w dwóch miejscach będziesz czasem zastanawiać się, jak to się stało, że przed chwilą był czerwiec, a już jest grudzień.

Spotkałam się z wieloma stwierdzeniami, że pracując dla siebie to można robić wszystko jak się chce i kiedy się chce. Może jak się prowadzi samonapędzający się biznes tak właśnie jest. Tymczasem często, pierwszy rok czy trzy na działalności to lekka walka o pozycje na rynku, budowę zaufania i nieustanne samodoskonalenie siebie. Bowiem by dobrze prowadzić firmę, trzeba też inwestować w przeróżne szkolenia, warsztaty czy kursy. A na jednym z takich byłam ostatnio, dwa miesiące pracy niemalże co dzień, choć teraz mogę pochwalić się certyfikatem od samej firmy Google LLC, więc było warto.

Tworząc swój sklep by mieć lekki spokój wiele rzeczy musisz zaplanować na zaś, kilka miesięcy do przodu wybiegać z grafikiem wpisów czy sprowadzać asortyment. Natomiast w pracy etatowej, często wszystko zmienia się na bieżąco. To stoi ze sobą w odwiecznym konflikcie, bo czasem jednak trzeba będzie wybrać to co jest ważniejsze i odpuścić to drugie bez samobiczowania się. Niemniej, wielu pracujących na własnej działalności powie, że woli taką prace niżeli zarabianie u kogoś. To świadomy wybór, niektórzy preferują ustalać sobie własny grafik, łącząc obowiązki z tym co przyjemne, jak podróże lub inne pasje. Etat jest jak bezpieczna przystań. Nie będę ukrywać, że tak nie jest. To port dający comiesieczną pensję, z której można spokojnie wyżyć i pozwolić sobie na nieco frywolności. Doceniam go bardzo, bo lubię mieć poczucie, że nie walczę z życiem o przetrwanie. Aczkolwiek, swoją działalność też traktuję jak swoisty etat. Bywa, że żartuję o tym podczas spotkań ze znajomymi, których jak można się domyśleć jest zdecydowanie mniej odkąd powstał sklep i w ogóle zaczęłam tworzyć markę. Dopiero od niedawna czuję, że wszystko bardziej się układa i wraca mi więcej czasu dla siebie. Choć dziwnym trafem, czuję też, że tą przestrzeń znów mogłabym zapełnić kursami i szkoleniami, zamiast typowym odpoczynkiem.. eh, chyba jednak pracoholizm się kłania.

Podsumowując, nie uważam, że każdy musi pchać się w prowadzenie biznesu. Tak tłumnie i chętnie przedstawiana niezależność finansowa to nie tylko własna działalność. Jak to zwykli mówić ludzie, którzy namawiają nas na wkroczenie w szeregi spółek MLM. Ja trochę inaczej pojmuję to pojęcie. Jest to dla mnie moment w życiu, kiedy stajemy na własne nogi, od uzależniamy się od rodziców czy innych wspierających nas osób. Idziemy w świat sami. Wynajmuje mieszkanie, zaczynamy płacić podatki, rachunki czy inne składki. Odkładamy na emeryturę, a także oszczędzamy na jakieś mniejsze czy większe atrakcje. Niezależność finansowa w dzisiejszych czasach zazwyczaj przedstawiana jest tylko jako praca na swój własny rachunek. Stworzenie firmy, kreowanie marki czy jakakolwiek aktywność dająca nam dochód pasywny. Tymczasem, uważam, że będąc zatrudnionym na etacie też można mówić o niezależności finansowej zwyczajnie o ile sami z zarobionych pieniędzy się utrzymujemy. I tu reasumując, powróćmy do tytułowego pytania. Pracę na etacie z prowadzeniem własnej działalności nie zawsze da się połączyć. Co więcej, nie zależy to tylko od chęci, a w większej mierze od wyszczególnionych w tekście predyspozycji. Ci, którym się udaję, często muszą rezygnować z wielu innych towarzyskich spotkań czy urlopów. Nie zawsze to co widzimy oczami wyobraźni, gdy ktoś wspomni o swojej działalności czy firmie, faktycznie jest taką sielanką. Zatem, gdy ktoś mówi mi o tym, że mam idealne życie, to chętnie zamieniłabym się z nim na chwilę by naprawdę poczuł jak to jest, a dopiero później oceniał…

Połączenie etatu, pasji i prowadzenie firmy, to jak mieszkanie w zawieszeniu między Polską a Marokiem. Praktykuję, ale nie zawsze jest to takie proste jakby się miało wydawać i takie logiczne do wytłumaczenia.