Wiele osób pytało mnie o dietę w Maroku. Czy jem po swojemu czy może ulegam tutejszym wpływom. Ciężko odpowiedź na to pytanie nie mówiąc o tym jakie panują tu tradycje jedzeniowe i jak wygląda “zbilansowane marokańskie śniadanie”.
~ tradycyjnie słodycz
Śniadanka w Maroku mają dawać kopa energii, a także zasłodzić gorycz opuszczenia łóżka. Takie przynajmniej mam zawsze wrażenie, gdy na stół wjeżdżają bardzo słodkie dodatki do naleśników czy owocowe szejki. Do tego wszystkiego jest turbo przecukrzona herbata miętowa i proszę bardzo. Czyżbyśmy mieli receptę na typowe marokańskie śniadanie?!
Z początku trudno było mi się przełamać by właśnie tak zaczynać dzień. Teraz, coraz częściej myślę, że wcale nie tęsknie za klasyczną polską kanapką z serem gouda oraz kawałkiem szyneczki (choć skrycie brakuje mi tradycyjnego pasztetu firmowego). Mówią, co kraj to obyczaj. A ten tutaj wziął się zdecydowanie głównie z czasów kolonialnych. Francuzi jak wiadomo słyną z podawania śniadań głównie ze słodkich produków. Croissanty z dżemorkiem, kawałkami czekolady w środku czy może takie maślane słodkie bułeczki. Do tego kawka latę, może kakao i sok pomarańczowy. Na wierzch wielka łyżka nutelli – tak pamiętam moje paryskie śniadanka. Tutaj niewiele się to różni.
Choć zamiast croissant’ów są naleśniki z semoliny, biały kozi ser, miód i świeżo wypiekany tradycyjny chlebek. Na to wszystko zamiast nutelli przychodzi marokański olej arganowy lub olej z oliwek, w którym zwyczajnie macza się kawałki chrupiącej skórki pieczywa.
*co ciekawe!
wiecie, że wielu Marokańczyków wyciąga z środka chleba całe te puchate wnętrze ? moim zdaniem pozbywają się najlepszej jego części. tymczasem, oni twardo mówią, że “środek tuczy” i jest totalnie zbędnym elementem pieczywa, bo to co najlepsze to skórka! lekko przypieczona i chrupiąca.
~ śniadaniowe grzeszki
No to co, komu już leci ślinka ? Czas chyba sprzedać wam parę naprawdę sprawdzonych dobrych przepisów – tak na szybkie i smaczne, pożywne oraz cudowne śniadanka. Warto wspomnieć, że Marokańczycy uwielbiają chleb i wszelkie tego typu formy, jak choćby naleśniki. Zawsze na stole znajdzie się coś “co można użyć zamiast łyżki” jak to mój Stary mówi. Tu kilka typowych marokańskich rzeczy podawanych jako pierwszy posiłek dnia:
1- Jben (+ inne sery białe)
Jben, mówione/czytane najczęściej jako żben, wywodzi się z północnego pasma górskiego Rif. To bardzo mięciutki ser biały, który można kupić wszędzie. Wyrabiany jest na bazie mleka koziego zmieszanego z mlekiem krowim oraz mieszanką mleka i maślanki. Trochę dziwny miks wiem, ale zobaczcie jaki pożywny!! Wiele kobiet nadal tradycyjnie przygotowuje go w domu. Filtrują mleko przygotowując je do fermentacji, dalej przeciskają powstały ser przez gazę i odkładają na kilka dni by ser nabrał odpowiedniej konsystencji. Ja najczęściej jednak idę na łatwiznę kupując go w dwupak’u w supermarkecie. Jest tak mięciutki, że idealnie nadaje się do rozsmarowywania!
*do niego najczęściej podaway jest miód, oliwa z oliwek oraz oliwki!
2- Baghrir
To takie naleśniki z dziurkami. Z pewnością nie raz będziecie je mogli zobaczyć przygotowywane w budach na ulicach oraz podawane na śniadania w hotelach. Powstają z połączenia mąki, semoliny oraz wody. Bardzo łatwa kombinacja do ogarnięcia nawet dla początkujących kucharek!
3- Batbout (Mkhamer)
Chlebek z patelni. Powstały z podobnych składników jak Baghrir, a jednak całkiem inny w smaku. Marokańczycy bardzo lubią jeść go na ciepło, takiego prosto z patelni. Gdzie przekłada się go na talerz i obtacza z dwóch stron masełkiem. Faworyt mojego Starego na zimowe śniadanie, kiedy to należy zjeść coś rozgrzewającego. Czasami na ulicach spotkać można Batbout nadziany różnymi sałatkami – bowiem po przekrojeniu na pół tworzy się idealna kieszonka na jedzeniową zawartość. Ja osobiście zdradzę wam, że najbardziej kocham jeść go z odrobinką dżemorku na górze.
4- Harsha (Harcha)
Taki malutki dość puchaty chlebek z semoliny. Podawane często z serkami typu fromage, miodem i masłem na śniadanko. A także w porze lunchu z dżemem do herbatki. Ja osobiście nie jestem ich aż taką wielką fanką, wolę większy i podobny w smaku Batbout.
5- Bissara (B’ssara)
Tę zupkę miałam okazję próbować tak naprawdę raz, gdy podano ją na śniadanie w Riadzie (ale już nie pamiętam gdzie to było). Idealna na chłodne dni, kiedy przez brak ogrzewania w domu należy się rozgrzać. Bardzo treściwa i gęsta. Wygląda trochę bardziej jak krem niż typowa zupa, do których przywykliśmy w Polsce. Spokojnie można ją zaliczyć do potraw WEGE w Maroku, gdyż przygotowywana jest bez mięsa oraz zwierzęcopochodnych składników. Marokańska mamuśka swego czasu mówiła, że Bissara to dość popularna zupa podkręcająca odporność, z racji dodawanych do niej przypraw – kurkuma, ostra papryka, kumin. Także na ból gardła polecam całym sercem! A co więcej, warto wspomnieć, że w Maroku istnieją dwie wersje tej pysznej “papki”, jedna przygotowywana w Bobu oraz druga na bazie Fasoli.
6- Msemen (Rghayef)
Warstwowe naleśniki z semoliny (tak wiem, znów semolina!). Zdecydowanie można najeść się jednym takim nalesniorem, ja wymiękam przy połowie. Podawane najczęściej z miodem są niczym najsłodsze ciastko! Zdecydowanie przepis nie należy do przyjemnych, bo ciasto trzeba mieszać, wyrabiać, smarować ciągle masłem z olejem i tak dzielić/składać i ciągle formować. Generalnie dużo ręcznej roboty, dlatego ja wolę iść na miasto i zjeść gdzieś przy ulicy jak zwykle.
7- Sfenj
Przyznam się bez bicia, boję się spróbować! Ale.. tylko dlatego, że nie jestem fanką pączków/oponem/chruścików i tym podobnych smażonych w głębokim oleju ciastek. To wegańskie marokańskie gniazdeczka, zrobione oczywiście z dodatkiem drożdży. Do ich przygotowania nie potrzeba żadnych wymyślnych składników, także może będzie to kolejna dobra opcja na polski tłusty czwartek ?
*swoją drogą, to jeden z najbardziej popularnych “fast food’ów” na ulicach Marrakeszu, gdzie można kupić Sfenj z jajkiem i szyneczką wbitą w sam środek oponki
8- Rziza (Rezzat al qadi)
Smakowałam raz i żałuję, że tylko raz. Zawsze powtarzam sobie, że muszę opanować sztukę przygotowywania tej potrawy choć tak naprawdę to jestem chyba zbyt leniwa. Oczywiście Rziza to kolejna forma naleśników, tym razem tak zwane “niteczkowe”. Dlaczego? Jak łatwo można się domyśleć, wyglądają jak sklejone ze sobą różnej grubości niteczki. Bardzo fajne do hertbatki, gdzie na górze wylewa się odrobinę miodu lub ulubionej konfitury wymieszanej z serkiem topionym fromage.
9- Khobz
O tradycji jedzenia chleba oraz jak bardzo ważny jest on dla Marokańczyków pisałam już na swoim instagramie.
10- Jajka !
Pisząć o śniadaniu nie można nie wspomnieć o jajeczkach, najczęściej z osiedlowego małego sklepu “rzeźnika”, czyli prosto od kurki. Najbardziej popularną spotykaną formą podawania jajek są omlety, przeróżne formy z serkiem topionym, z pomidorami, oliwkami czy też po prostu skropione lekko oliwą z oliwek oraz posypanem kuminem. Czasami jajka są zwyczajnie gotowane na twardo i kładzione gdzieś z boku na stole, by można było sobie je przegryźć między jednym a drugim naleśnikiem. Dla mnie jako dla fanki konkretnych śniadanek to jednak fajna opcja, dopełniające tą poranną słodycz.
~ regionalne wybory
Dodatkami do śniadań zawsze są owoce. Sezonowe, regionalne, jakieś takie najtańsze, które można dostać na ulicznym straganie pod domem. Tak dla przykładku od września do listopada je się granaty lub opuncje figową. W kolejnych miesiącach znaleźć można gruszki, kaki, jabłka i mandarynki. Z początkiem stycznia zaczyna się sezon na truskawki, a wraz z nim pojawia się też w dość dobrych cenach cherimoya (czyli jabłko budyniowe). W supermarketach znaleźć można borówki oraz maliny, choć te są już stosunkowo dość drogie w porównaniu z wymienionymi wcześniej owocami gdyż Maroko znaczną większość swoich plantacji tych owoców eksportuje a regionalnie zostawia niewiele.
Przez cały rok są tu jabłka, banany, kiwi, pomarańcze i oczywiście tak popularne daktyle. Dostępne są też śliwki, mango, arbuzy, awokado, grejfruty, cytryny czy pomelo. Z tych bardziej egzotycznych dla nas, a dostępnych tu prawie non stop owoców pojawia się też pitaya (smoczy owoc), kiwano (ogórek rogaty), litchi (chińska śliwka), durian, papaja. Raz udało mi się upolować w dobrej cenie nawet karambole, ale nie powiedziałabym, że występuje tu zawsze i wszędzie.
To co, kto wpada na śniadanko?