Podróżując po świecie nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy, poszerzyłam horyzonty i zyskałam oprócz nowych znajomych ogrom życiowej wiedzy. O moich podbojach, o lekcjach przetrwania i dopasowania się do innych. Trochę o podróżach oraz związanej z nimi wolności wyborów..

widok na góry w Izraelu
~ be wise, be aware

Nigdy nie byłam zwolenniczką wyjazdów do luksusowych kurortów i zamykania się w hotelu, choć skłamałabym mówiąc że nie korzystałam z ofert biur podróży all in. Jednak, tak samo jak nie wyobrażam sobie wyjazdu do innego kraju i nie przeczytania o jego historii czy geografii, tak samo nie mogłabym całe dnie tylko siedzieć przy hotelowym basenie i popijać drinki z palemką.

Lubię wyjść do ludzi. Doświadczyć ich prawdziwego życia, a nie bańki stworzonej na potrzeby turystów.

Wolę czasem zjeść w budzie na ulicy niż w ekskluzywnej restauracji, wolę uśmiechnąć się na ulicy do nieznajomego niż ze skwaszoną miną tylko łaskawie chodzić po mieście. W moim słowniku pojawiło się pojęcie świadomego podróżowania.

To dla mnie przyjmowanie danej destynacji z szacunkiem dla miejsca i ludzi tam żyjących. Respektowanie różnic, staranie dopasowania się czy nawet przejęcie pewnym wzorców naśladowania. Taki brak narzucania swoich naleciałości kulturowych czy religijnych, bo przecież nie każdy z nas został wychowany w tych samych wierzeniach czy obyczajach. To w końcu poniękad rezygnacja ze spełniania tylko swoich zachcianek kosztem otaczającego nas świata. On przecież nie jest czarno biały. Nie zawsze to co widzimy jest tym czym myślimy, że jest.

~ bądź wolny jak ptak

Kilka dobrych lat zajęło mi pojęcie tego wszystkiego, choć instynktownie szybko zaklimatyzowałam się w samolocie. Rozpostarłam skrzydła tego mechanicznego ptaka i zaczęłam korzystać z życia jak najmocniej.

Ostatnie lata dały ludziom wiele możliwości nowych wyborów zwłaszcza w kwestiach podróżniczych. Destynacje kiedyś trudno dostępne zyskały miano popularnych, a ceny większości wycieczek dopasowały się do kieszeni przeciętnego Kowalskiego czy Nowaka. Można by zaryzykować stwierdzeniem, że granice jakby się zatarły!

Lubiłam ten rodzaj wolności, chodzenia pod prąd utartych już szlaków czy budzenie się rano w coraz to nowych miejscach. Zaczęto nawet nazywać mnie Grażyną Powsinogą, bo starałam się po taniości zwiedzać jak najwięcej się da.

Starałam się żyć, a nie tylko egzystować!

Poczułam się strasznie w tym roku, gdy odebrano mi możliwość decydowania o tym gdzie zjem śniadanie i kiedy spotkam się z zagranicznymi znajomymi. Pandemia rozwaliła ten system wolności, który mieliśmy wykształtony i jedno niestety jest pewne – nic już nie będzie jak dawniej.

~ życiowe międzynarodowe zakręty

Wiele odwiedzonych przeze mnie destynacji czegoś mnie nauczyło. Uważam, że warto czasem cofnąć się do przeszłości bynajmniej nie w celu dokładnego rozpamiętywania, lecz by podsumować swe doświadczenia. To one w końcu są odpowiedzialne za to co teraz myślimy, czujemy i jakie decyzje wykonujemy. Zatem.. zacznijmy tą podróż jeszcze raz!

Hiszpania pokazała mi czym jest życie z pasją, to tutaj uczyłam się tej szaleńczej miłości oraz jak bardzo czas to pojęcie względne.

Mieszkałam tam w okresie, gdy na przystankach autobusowych nie było nawet rozkładów jazdy, a jedynie orientacyjne godziny wyjazdu busa z głównej siedziby miasta. Trzeba było liczyć sobie przystanki i minuty w korkach, by oszacować resztę. Wszystko było na spokojnie i na “później”. Moje poranne spacery na uniwersytet kończyły się często lampką sangrii gdzieś w przydrożnej kafejce, a wieczory umilały mi sałatki z krabów, liczne spotkania z ludźmi i spontaniczne wybory.

Z kolei przeprowadzka na Majorkę dała mi uczucie oderwania się. Mieszkanie na wyspie jest czymś co trudno opisać. To trochę tak jakby porzucić wszystko i dać się zamknąć w malowniczej krainie otoczonej wodą, przez którą problemy nie przenikają. To zdecydowanie był najbardziej beztroski okres mojego życia z milionem złych wyborów. Żadnego z nich nie żałuję – od zawsze wolałam zrobić coś szalonego, niż żalować i gryźć się w domysłach co by było gdyby.

Życie w gdybaniu nie przynosi nic dobrego, tylko napędza rozgoryczenie oraz życie w oczekiwaniu na coś cudownego. Coś co raczej nigdy nie nadejdzie. Na żebrach wyryłam sobie z sentymentu “amor daría y recibirá” – miłość daje, miłość zabiera. Nie możemy oczekiwać niczego bez dawania czegokolwiek w zamian.

Dalej w Grecji pokochałam zieleń. Ta hellenistyczna kraina zachwycała mnie prawie na każdym kroku, tak samo jak Włochy. Smaki, zapachy, południowy styl bycia mieszkańców. Te kraje pokazały mi, że życia nie można brać zbyt serio! Zawsze jest bowiem czas na relaks, na taniec i śpiew. Natomiast ponad prace, którą się lubi, powinniśmy stawiać człowieka.

Zaczęłam rozbijać się po Europie dalej.. czerwona ulica w Amsterdamie i idealne holenderskie tulipany oraz wyzwolenie. Złoty przepych i sztuka za grosze na Ukrainie. Norwegia oraz Szwecja, choć zimne to jawią się jako bezpieczne oazy do życia przez stworzone tam systemy. Nigdy nie zapomnę cudownej gruzińskiej oraz litewskiej kuchnii. Tak samo jak wielkich oceanicznych portugalskich fal czy fatalnej podróży do Bośni i Hercegowiny. Coś przychodzi, coś odchodzi.

Zawsze myślałam “Paryż to oklepane miejsce!”. A jednak, zaskoczył mnie tak, że złamałam swoją podstawową zasadę podróżowania – nigdy dwa razy do tego samego miejsca.

Podobnie miałam z Maltą! Odwiedziłam tą wyspę już kilka razy i nadal jakby mam jej niedosyt. Zjadłabym znów tradycyjną potrawkę z królika oraz popatrzyła jak miesza się chrześcijanizm z arabskimi wpływami na wyspie.

Po drodze pojawiły się też chorwackie mury, pustynia w Izraelu czy tunezyjska Sahara i rajd trasą Paryż-Dakar. Dostarczałam sobie emocji, pielęgnowałam wewnętrzne dziecko, które krzyczało “więcej, więcej!”. Zaczęłam więc odwiedzać znajomych, którzy rozjechali się po świecie.

Kolejnym wielkim krokiem były Karaiby, które dały mojemu życiu uczucie czillu, wyluzowania i błogość. Pokazały jak można być szczęśliwym praktycznie nie mając nic, a czując tylko wdzięczność. To był też początek mojej osobistej przemiany. Z każdą kolejną podróżą w te rejony zapragnęłam cieszyć się z małych rzeczy i dzielić tym co mam. Kolekcjonowanie dóbr materialnych bowiem nigdy nie przyniesie takiej satysfakcji jak oddanie kromki chleba czy pomoc innym w potrzebie.

Stałam się strasznie empatyczną osobą, która w głowie czasami naprawiała zepsuty świat. Zobaczyłam jak łatwo turystyka zniszczyła niektóre rejony, jak funkcjonują podwójne standardy i finalnie gdzie biały człowiek nadal jest panem. W tej personalnej podróży ostatecznie też pojawiło się Maroko, które utwierdziło mnie w tym wszystkim czego nauczyłam się do tej pory. Ludzie w Europie mają całkiem inny obraz świata niż ci tutaj.

Soon wcale nie oznacza, że coś będzie zrobione za moment i byle szybko by zaspokoić czyjeś pragnienia. Soon to znaczy też za kilka dni, tygodni czy miesięcy. To znaczy tylko tyle, że jeśli dane mi będzie to zrobić, to tak się stanie.

Życie na styku Afryki z Europą pokazało mi, że niczego nie mogę brać jako pewnik. Nie mogę planować sobie wszystkiego i liczyć na to, że nic się nie zmieni. Przecież nie panuję nad losem, przecież wystarczy wyciągnąć jedną nieodpowiednią kostkę by cała wieża runęła. Zatem po co w ogóle planować, może lepiej jest akceptować każdy dzień takim jaki się nam jawi ?

Zmieniłam tymczasowo bazę wypadową. Nie jest nią już zimna szara Polska, a orientalne często brudne Maroko. Nauczyłam się tu skromności, powściągliwości oraz paradoksalnie życia w jakimś rygorze. O dziwo, w tych granicach jest mi łatwiej osiągnąć wolność!

~ życie włóczęgi

Z każdej wyprawy wracam z nowymi doświadczeniami. Zwykłe wyjście ze znajomymi gdzieś kiedyś kończyło się siniakami i swoistą utratą godności. Teraz choć stałam się bardziej okrzesana to jednak nadal czuję, że fruwam.

Stary ostatnio powiedział mi, że odnosi wrażenie, iż nie mam korzeni. Choć ciało zapuszcza je w jakimś miejscu na daną chwilę, to dusza jakby mimowolnie ucieka i podróżuje dalej.

Nie wiem czy kiedyś osiąde gdzieś “na stałe” i czy przestanę chcieć doświadczać. Trochę wolałabym być stabilna w jednym miejscu, a zarazem nigdy nie chciałabym być uziemiona. Z jednej strony pragnę założyć rodzinę, a z drugiej zaś nie być przywiązaną do końca.

Wszystkie życiowe lekcje czasem wyciągnięte nawet nie z własnego doświadczenia zostały ze mną i ukształtowały mój obecny światopogląd. To na ich podstawie dokonuje wyborów i cieszę się, że mogłam poczuć wolność, która do nich doprowadziła. Mogłam wybierać z katalogu destynacji marzeń, po prostu być tam choć na moment. Mam nadzieję obudzić się jeszcze nie raz z myślą “chcę i mogę”. Kupić sobie jakiś bilet i następnego dnia już czuć we włosach wiatr nowej przygody, bez strachu czy obawy.

2 komentarze

Możliwość komentowania jest wyłączona.