Agadir to pierwsze miasto, do którego trafiłam w Maroku i jak się później okazało moja finalna baza mieszkalna. Przeprowadzka w 2019 do dzielnicy Hay Salam odbyła się lekko spontanicznie i pod wpływem impulsu..
~ Krok po kroczku
Początek roku jak zwykle spędziłam w rozjazdach, jednak coś znów pchało mnie do powrotu w marokańskie strony. Będąc w tym kraju pierwszy raz poczułam, że mój styl bycia do niego pasuje, a przez 3 miesiące po wyjeździe namiętnie rozwinęła się też znajomość z marokańskim jegomościem. Nie powiem, skuszona wiadomością od WizzAir o promocji na ostatni lot trasą WAW-AGA postanowiłam zaryzykować i za 42zł wrócić w dobrze mi znane strony. Dokładnie 5 minut po odczytaniu maila bilet został zabukowany. Pech chciał, że prawie zaraz po jego kupnie pożarłam się ze Starym ostro i poblokowaliśmy swoje numery. Byłam na siebie wściekła, bo poszło o pierdołę a duma nie pozwalała mi przyznać się do winy. Zatem zamiast przeprosin postawiłam na ucieczkę i wyleciałam z dwoma kumplami poszlajać się po Kijowie.
Minął kolejny tydzień i serce podpowiedziało mi by jednak lecieć! Wysłałam Staremu wiadomość, że będę w Agadirze na 3 dni a później jadę na moment do Marrakeszu i wracam do Polski. Jeśli nadal ma ochotę na kawę to będzie mi miło.
Miał. Co więcej, odebrał mnie z lotniska pożyczonym samochodem bym nie musiała martwić się o transport i zakwaterował w mieszkaniu siostry. Nasza znajomość rozwijała się od początku na stopie kumpelskiej, nie ukrywaliśmy swoich wad i wybuchowych charakterów. Wiele razy powtarzaliśmy “że lepsi z nas przyjaciele niż para”.
~ Towarzysz z samolotu Starym Przyjacielem
Jakie było moje zdziwienie, gdy instynktownie na lotnisku wpadłam w ramiona Starego. Nie było żadnych oporów, żadnych granic czy powściągliwości, choć widzieliśmy się tak naprawdę drugi raz w życiu. W sumie pierwszy, nie licząc wcześniejszego przypadku.
Nie wiem czy bardziej zaskoczony był On, Jego znajomy (który leciał ze mną) czy ja sama. Tak, dobrze czytacie – przez przypadek, cudownym zbiegiem okoliczności, w samolocie obok mnie leciał dobry kumpel Starego ze szkoły, który non stop zagadywał mnie i nawijał biegle po polsku.
Z samolotu wyszłam sama, ale tuż przed odprawą paszportową podbiegł mój nowy marokański znajomy oznajmić mi, że jeśli ma “ustawiona randka” się nie pojawi to on z miłą chęcią podrzuci mnie do centrum!
Zgodziłam się instynktownie, bo w sumie czemu nie. Po 4 godzinach rozmów w samolocie kompletnie nie czułam z jego strony żadnego zagrożenia. Chciał pomóc. Towarzysz mieszkał od kilku lat na stałe w Łodzi, miał żonę w Maroku, do której latał namiętnie co miesiąc, i małe słodkie dzieci (tak, nie omieszkał pokazać mi chyba wszystkich ich zdjęć). Rach Ciach pomógł mi wypełnić też karty meldunkowe i poręczył za mnie na odprawie granicznej – nie miałam adresu pod którym się zatrzymywałam, a było to niby niezbędne do przedstawienia celu wizyty. Słodko uśmiechnęłam się w podzięce i wyszliśmy razem z terminala.
Jestem z reguły osobą, która nie lubi opowiadać o sobie. Opowiadam chętnie o doświadczeniach życia, a dopiero gdy ktoś drąży temat i pyta, wyciekają różne historie. Pewnie dlatego też gadając z Towarzyszem przez cały lot nawet nie padło nigdy imię Starego ani to kim tak właściwie jest Marokańczyk, dla którego sama lecę do Afryki. Padły jedynie słowa podziwu z jego strony. Stwierdzenie, że muszę być chyba szalona albo zakochana by lecieć tak daleko tylko na kawę bez planu B. Machnęłam wtedy ręką i pomyślałam “a może jedno i drugie? nie takie szaleństwa w życiu się robiło”.
~ Kapuczina za 2 zeta
Podrzuciliśmy Towarzysza do centrum i przyjechaliśmy do mieszkania siostry, rozpakowałam plecak i poszłam wziąć prysznic. Mam takie lekkie zboczenie, lubię po podróży wpaść w strumień letniej lub zimnej wody by nabrać energii i myśleć co dalej! To była szybka akcja, bo Stary stał już gotowy i przekręcał klucze od fury w palcach ponaglając mnie okropnie.
Nagle rzucił mi przez drzwi:
“Jedziemy do Taghazout! Często wspominałaś, że będąc w Agadirze za dużo osób Cię na plaży zaczepiało, więc teraz pojedziemy do miasteczka w którym poczujesz się wolna!”
Spałam niespełna 2 godziny. Od 4:15 rano byłam na nogach, bo wylot był okropnie wcześnie a miałam problem z zamówieniem taksówki, więc jedyne o co poprosiłam to kawa a ten mi tu wyskakuje z jakimś plażowaniem i zwiedzaniem okolicy! Nie powiem, lekko się w środku zagotowałam, bo marzyłam jedynie o małej czarnej, ale.. zawierzyłam i już po 5 minutach byliśmy w samochodzie.
Dostałam swoją kapuczinę za grosze. Dostałam także ogrom pozytywnej energii, mnóstwo słońca oraz przepysznego tadżina z kurczakiem w kiszonych cytrynach serwowanego na plantacji bananów. Wybraliśmy się na wycieczkę z jego kumplem, więc o czułościach między nami nie było mowy. Z jednej strony miło, bo wcześnie zaczęłam poznawać otoczenie Starego oraz “jego paczkę”, a z drugiej pojawiła się lekka gorycz że jednak tego dnia nie spędzimy tylko razem by poznać się bliżej.
Dzień minął przeokropnie szybko, a co najważniejsze, mogłam w końcu spokojnie rozkoszować się zachodem słońca nad oceanem. Było mi tam tak błogo jak nigdzie. Korzystałam z chwili i dość długo siedziałam na skałkach. Słuchałam szumu fal patrząc jak lokalsi grają w piłkę a wielbłądy maszerują z tobołami. Stary nawet próbował coś do mnie mówić i tłumaczyć, trochę opowiadać o zwyczajnym życiu ludzi w Maroku, ale ja już byłam w innym świecie – w moim wymarzonym miejscu.
~ Status niedostępna
To były cudowne 3 dni na wybrzeżu, spędzone w towarzystwie osoby, która okazała się być moją bratnią duszą. Od pierwszych chwil spędzonych razem wiedziałam, że przepadłam. Dzielnie jednak walczyłam sama ze sobą by nie wplątać się znów w związek z obcokrajowcem. Było już w moim życiu kilka takich i wiedziałam, że jest to życie uszyte z kompromisów. Ostatnie lata tak długo starałam się wyjść na prostą z różnych pokręconych relacji życia, że naprawdę nie potrzebowałam na tamtym etapie związku na poważnie. Los chciał inaczej i dumnie pokrzyżował mi plany.
Gdy ostatniego dnia usłyszałam, że to Stary się zakochał i już nie chce być przyjacielem, pękłam. Zamiast wyjechać i pobyć jeszcze w Marrakeszu przed wylotem to zostałam w Agadirze, by móc te ostatnie chwile spędzić jako para a później ścigać się na autostradzie z czasem.
Myślę, że gdyby nie fakt, iż każdy z nas wziął urlop tylko na kilka dni z pracy, a ja dodatkowo obiecałam mamie że będę na święta Wielkanocne w domu rodzinnym, to bym została już wtedy. Poczułam, że zarzuciłam tam kotwicę i nie chcę wracać na rozszalałe morze bez Niego.
~ wilczy bilet w jedną stronę
Wróciłam do Polski szczęśliwa. Znajomi nie dowierzali co się tak naprawdę stało, a mama była bardzo podejrzliwa i musiałam jak na spowiedzi opisać każdą minioną sekundę życia w Maroku. Minęły kolejne dwa miesiące, które spędziłam jak zwykle w rozjazdach oraz na nadprogramowej pracy po 12-13h dziennie bez wolnych weekendów. Na koniec czerwca odpękałam letnią imprezę firmową i powiedziałam BASTA.
Kupiłam bilet w jedną stronę do Agadiru, bo serce aż krzyczało by wrócić. Przy okazji, robiąc deal życia w firmie by zacząć pracę zdalną na dłużej. Kilka formalności i wyniosłam się z mała walizeczką do Afryki.
To był początek wspólnego mieszkania razem. Z początku w mieszkaniu siostry, z racji tego że nie chcieliśmy wiązać się umowami a ona przebywa w Kuwejcie, a dalej już na “swoim”.
Postawiłam wszystko na jedną kartę. Od zawsze jestem zdania, że lepiej jest zaryzykować i zrobić skok na głęboką wodę (i nawet sparzyć się na końcu) niż pluć sobie w twarz, że nie wykorzystało się danej szansy. Skoro w Polsce już od dawna nic mnie nie trzymało to dlaczego by nie spróbować odnaleźć się w innym miejscu? Zwłaszcza, że teraz był On – fanatyk kaw i dzikich fal.