Bądźmy szczerzy, przyjazd do Maroka w celach turystycznych totalnie różni się od przeprowadzki i chęci ułożenia sobie tam życia. To tak jakby porównać do siebie wczasy w górach i odpoczynek nad morzem. Przy czym wchodzenie na wyboiste szlaki oraz pokonywanie kolejnych gór tyczy się procesu osiedlenia.
~ something new, something old..
Gdy kobieta rozpoczyna nowy etap swojego życia jako żona to jest taka tradycja, że powinna podczas tego ważnego dnia mieć przy sobie “coś nowego, coś starego, coś niebieskiego i coś pożyczonego” – kojarzycie? Rzekomo przedmioty ofiarowane w świetle tego przesądu mają pomóc na nowej drodze.
Ich zadaniem jest przypominać o starej części życia jaką się miało przed wejściem w związek oraz wprowadzić zmiany, które pozwolą rozkwitnąć. Ja choć ślubu nie brałam, to przeprowadzkę do Maroka traktowałam właśnie jako taki przełomowy etap życia.
Miejsce, do którego się przeniosłam było stare. Kultura, która zdążyłam lekko poznać, przyzwyczajenia oraz nasza relacja, choć raczkująca to wydawała mi się, że trwa od wieków. Całkiem nowe było otoczenie, w którym przyszło mi się odnaleźć i nie chodzi tu o dobrze mi znaną dzielnice czy osiedle, a samą próbę wpasowania się w marokańską społeczność. Jako coś pożyczonego traktowałam wynajęte mieszkanie i samochód od brata.
Natomiast zabrakło mi tego “niebieskiego” elementu, w zastępstwie pojawił się brąz. Pustynne tereny południa, Jego ciemniejsza skóra i kolor herbaty jaką piłam co rano. Krainę, w której zamieszkałam nazwałam swoim własnym #brownland
~ czas wkroczyć na szlak
Po miesiącu pomieszkiwania w Agadirze w lipcu zeszłego roku, musiałam na chwilę wrócić do Polski. Miałam bilety na kilka festiwali muzycznych, musiałam wybrać się na zaplanowany wcześniej urlop w Tunezji oraz zobaczyć czy firma zgadza się dalej na pracę zdalną.
Wszystko poszło sprawnie, czas leciał niesamowicie szybko i już z końcem września 2019 roku wróciłam “na stałe”. Po trudach znaleźliśmy mieszkanie i zaczęliśmy funkcjonować razem.
Nasze nowe lokum był zaledwie klatkę dalej od mieszkania siostry, więc doskonale się Nam trafiło. Nawet krzyczące dzieci z zabawami postanowiły przenieść się spod tamtego krawężnika wprost pod nasze okno. Trochę tak jakby mnie śledziły, a za cel obrały sobie uprzykrzanie mi godzin pracy. Stary oczywiście nie widział problemu, On kocha wszystkie dzieci. Krzyknął dopiero, gdy pewnego listopadowego wieczoru chłopaczki zaczęli rozwalać nasze palenisko od tadżina, a dziewczynki bawić się w kopanie drzwi wejściowych. Zdecydowanie wolę jak czas odmierzają mi nawoływania na modlitwę prosto z meczetów, niż krzyki dzieciaków.
Obydwoje próbowaliśmy przejść z etapu fascynacji sobą do normalności. Mieszkanie razem to chyba jedna z dwóch najcięższych prób na jakie można wystawić związek.
Druga próba to rozłąka. Nauczona życiem myślę, że jeśli związek przetrwa te dwie rzeczy na wstępnym etapie bycia razem, to później już jest jakby lżej. Ludzie nauczeni, że mogą na sobie polegać w każdej sytuacji, nieważne czy się jest bardzo daleko czy okropnie blisko, okazują sobie więcej zaufania.
~ fitness po arabsku
Nadal weekendy staraliśmy się spędzać podróżując, jednak w ciągu tygodnia wycieczki ograniczyły się do minimum ze względu na moją wzmożoną pracę. Do tego każde z Nas starało się wrócić do swoich treningów. Stary nie miał w pobliżu nowego mieszkania żadnej szkółki bjj (brazylijskiego jiu-jitsu) gdzie mógłby dalej trenować, więc postawił na tradycyjną siłownię. W krok za Nim poszłam i ja, dość miałam pocenia się na podłodze w salonie. Zapisałam się do tej samej siłowni, jednak chodziłam tam w wybrane dni i godziny, inne niż On. Dlaczego? Odpowiedź jest dość oczywista..
Kobiety w Maroku chodzą w większości zakryte w ciągu dnia, zatem chcą dbać o swoją kondycje tak samo jak o prywatność. Islam nie pozwala pokazywać “obcym” mężczyznom swoich wdzięków – a do nich zaliczają się także i przede wszystkim włosy!
Była to prosta siłownia, która cały tydzień otwarta była dla mężczyzn, a tylko trzy dni w tygodniu po 4 godziny w popołudniowym szczycie było okienko dla kobiet. Na dolnej sali odbywały się taneczne grupowe zajęcia fitness, zaś góra przystosowana została do typowego treningu siłowego. Oczywiście istnieją siłownie mieszane damsko-męskie, ale są one znacznie droższe i usytuowane najczęściej w ścisłym centrum. Może jedna, góra dwie na całe miasto, podczas gdy lokalne małe centra fitness znaleźć można prawie na co drugiej ulicy. Do siłowni mieszanych najczęściej uczęszczają obcokrajowcy, a ich cena jest niekiedy pięciokrotnie wyższa niż cena karnetu w “damskiej przestrzeni”. Podobało mi się to miejsce, bo każdy wspierał się dobrą radą odnośnie ćwiczeń, w szatni panowała luźna atmosfera i nikt niczego się nie wstydził.
Droga z mieszkania na siłownię prowadziła przez mały souk na ulicy, zatem można było od razu zrobić zakupy. Natomiast Stary często odprowadzał bądź czekał na mnie tuż za rogiem.
~ marokańska gościnność
Oprócz siłowni musiały też w Nasz grafik wskoczyć często niezapowiedziane wizyty rodziny czy znajomych.
Marokańczycy to naprawdę gościnne bestie, u nich powiedzenie “Gość w domu, Bóg w domu” nabiera głębszego znaczenia. W mieszkaniu zawsze musi być coś słodkiego i zapas herbaty!
Nie mam nic przeciwko gościom, ale lubię przyjmować ich w czystym domu i być mentalnie przygotowaną na czyjeś przyjście. Gdy Stary zaczynał sprowadzać kumpli z miasta dość chaotycznie bez wcześniejszej konsultacji ze mną to powiedziałam STOP. On zawsze tłumaczył się tym “że przecież nie wie co mu do głowy przyjdzie” i na co akurat będą mieli ochotę, a ja zawsze prosiłam by dał znać choć 30 minut wcześniej, że nadchodzą.
Skończyło się na tym, że raz drzwi otworzyłam w baaaaardzo kusej koszuli nocne. Oczy otworzyły mu się jak pięć złoty, a ja z uśmiechem na twarzy zaprosiłam gości do salonu i zniknęłam w sypialni.
Po chwili przyszedł i już chciał zaczynać dramę w stylu “jak ja wyglądam”, ale zamilkł gdy powiedziałam, że tego wszystkiego mógł uniknąć gdyby tylko dał znać wcześniej. Przeprosił i od tamtej pory dzwoni! Teraz przynajmniej wiem, że z tym facetem to trzeba czasem krótko i ostro. Ja sama jestem aniołkiem, do czasu aż ktoś mi nie podpadnie..
A jako ciekawostkę sprzedam Wam, że dopiero wracając tam we wrześniu spróbowałam tradycyjnego marokańskiego kuskusa! Nie to żebym była ignorantką, ale Stary za nim nie przepada. Co za tym idzie, nigdy mi go nie zaproponował. Wyręczyła go Mama, która podczas gdy ja umierałam w łóżku na grypę, dostarczyła Nam go z pomocą siostry do domu.
To był prezent, dzięki któremu miałam stanąć na nogi. W efekcie kuskus pokochałam, nawet nie zważając, że z początku roztroił mi żołądek i wylądowałam w toalecie.
~ szukając nowej perspektywy
Będąc jeszcze ostatnie dni w Polsce wyrobiłam dla Starego zaproszenie, które pomogło przy ubieganiu się o wizę*. Z urzędu wojewódzkiego odebrała je moja mama, a do Maroka dostarczył mój kumpel, który zamieszkał z Nami na jakiś czas.
Kolejne miesiące minęły Nam na zbieraniu dokumentów oraz zwiedzaniu okolicy. Chciałam odkryć nowe oblicze Maroka, a przy okazji pokazać jakieś utarte szlaki kumplowi.
*o całym procesie wizowym można by napisać książkę, zatem z pewnością pojawi się tu taki wpis krok po kroku jak ten proces przejść
Zwiedziliśmy razem dobrze mi znany Marrakesz i Rabat, a także wyskoczyliśmy na weekend do rybackiej chatki na klifach. To był moment, w którym poczułam, że znów oddycham wolnością. Paradoksalnie będąc w kraju o większym rygorze i z facetem u boku, czułam się lepiej niż singielka w niejednym liberalnym kraju.
Wpisałam się w jakieś ramy, w których spełniałam swoje pragnienia. Uwielbiam Nasze zdjęcia stamtąd i to jak On na mnie patrzy. Tak samo zaczęłam uwielbiać to życie, które sobie tam stworzyliśmy.